poniedziałek, 20 października 2014

Wymarzona jadalnia

Fanfary poproszę, bo oto dorobiłam się własnej jadalni. Ten, kto kiedykolwiek u mnie był pamięta jak ciężko było zginać się przy stoliku kawowym nad talerzem zupy z kluskami. 
Operacja jadalnia wymagała pewnego poświęcenia. Nie wystarczyło tylko wstawić stół z krzesłami w przestrzeń kuchenno - salonową. Trzeba było wyburzyć mini ściankę i postawić nową, tym sposobem zamykając salon. Teoretycznie można by i nie zamykać, ale z racji na fakt, że gdy spędzam czas w odosobnieniu od męża, to cenię sobie spokój i nie przeszkadzanie w absorbujących zajęciach jak rysowanie czy klejenie makiet (ostatnio "number one" mojego wolnego czasu).
Oczywiście główną funkcją nowej jadalni jest spożywanie posiłków przy dużym stole, ale zrobiło się tam tak miło, że nie tylko samą konsumpcją umilamy sobie czas. 
W kolejnych odsłonach zwrócę kadr na drugą stronę kuchni, gdzie pomalowałam już fronty na biało i grafitowo, a (mam nadzieję) już wkrótce wymienię blat na sosnowy, pomaluję ścianę nad kuchenką farbą do tablic szkolnych, na metalowej magnetycznej listwie przykleję noże i wymienię kran.
Głównym tematem mojej nowej jadalni był: las zatopiony w mleku.  Brzmi to zapewne znajomo, ale dla tych którzy z angielskim są jeszcze lekko na bakier,  nawiązuje do nazwy mojego bloga. 
Ponieważ jestem wnętrzarską sknerą, o czym chyba już kiedyś wspominałam, większość rzeczy zrobiłam sama, albo znalazłam na wystawce czy zakupiłam po tzw. taniości w lumpie czy w necie. Obraz jest ramką z Ikei, w którą włożyłam ścierkę z lisem (tak tak ścierkę, taką do naczyń :)
Na oknie zawiesiłam zasłonę zakupioną w lumpie, którą sama pomalowałam w szare metaliczne choinki farbą do tkanin Marthy Steward. Na ławce ułożyłam poduszki ze zwierzakami z lasu z bellemaison.pl, a jedną małą poszewkę z choinkami również zrobiłam sama. Moi kochani teściowie dali mi w prezencie trochę pachnących orzechów i obiecali coś bardzo, baaardzo specjalnego do wystroju sosnowej ławki i krzeseł a la Tolix. Na oświetlenie główne wybrałam holenderską masywną lampę Strijp, a ramę obrazu zdobią białe bawełniane kulki- prezent ślubny od mojej siostry. Sprawiają, że w kuchni wieczorem robi się przytulnie i ciepło.
Małe pojemniczki z krzyżykiem na świeczki to opakowania po zegarkach, które normalnie bym wyrzuciła jak to mawia moja mama "w pierony", bo nie znoszę zbieractwa, ale coś mnie tknęło, żeby zostawić.
Mogę śmiało stwierdzić, że cel- jadalnia został osiągnięty. Nawet ostatnio kopnął mnie wielki zaszczyt sesji zdjęciowej do magazynu, ale o szczegółach i napiszę jak tylko ukaże się publikacja.

Foto Muszka